XI obraz. Historia parafii i kościoła
1898 - 1910
Ks. Piotr Wawrzyniak
30 kwietnia 1898 r. - przyjeżdża do Mogilna. Dekretem ks. Arcybiskupa Stablewskiego zostaje powołany na proboszcza parafii farnej. W skład nowej prebendy wchodziły trzy kościoły: św. Jakuba - Fara, św. Jana Apostoła - klasztor pobenedyktyński i św. Klemensa na cmentarzu mogileńskim. 12 lat działalności, księdza wprowadziły ogromne zmiany w Mogilnie.
30.01.1849 r. - 10.11.1910 r. |
Wygląd, charakter i zachowanie - osobowość
". Wawrzyniak przyszedł w czasach (wicepatronem w 1887, patronem w 1891), kiedy Prusy za wszelką cenę postanowiły przeprowadzić asymilacyę Polaków, odebrać im ich charakter narodowy, obyczaje, język i podstawy bytu i rozwoju materyalnego. Przyszedł w czasach, kiedy społeczeństwo polskie pojęć i środków potrzebnych do obrony nie miało i stąd na poddawanie się istniało u ogółu uniewinnienie. Jak Mojżesz począł bić w opokę, wierząc niezłomnie, że z twardych, poniechanych skał ożywcze potoki wytrysną i kierował je na pola pracy społeczeństwa a doglądał, by wszystko szło poprawnie i nic nie ginęło; jak Mojżesz oczy miał skierowane na cały naród i jak on prowadził go niestrudzenie ku przyszłości obiecanej. Prawda, że na wielu polach już zastał przygotowania, że znalazł dzielnych współpracowników, że przez nowe objawy ogólnej ekonomicznej natury powstawały nieznane źródła zarobkowania dla ludu, a przez politykę rządu pieniądz napływał do kraju w niebywałej dotąd ilości - ale kierującym całem gospodarstwem wodzem, był zawsze Wawrzyniak. I powtórzyła się historya: gdy zbrakło sił do przewodzenia narodowi książętom i wielmożom, kmieciowi oddała widomie Wielkopolska władzę, i po tysiącu lat znów panował nad Gropłem, Wartą i Wisłą - Piast. Bo Piastem był z pochodzenia i z przymiotów. Było w nim wszystko z tych, co się nie dali Otonom ni Henrykom, co trzebili puszcze i szli z oszczepem na wroga czy zwierza, co przetrwali wszystkie dole ojczyzny i własną pańszczyźnianą niedolę, aż znów do wolności wrócili - ale już pod obce berło. Wtedy znów dla ojczyzny, jak ongi, wolni pracować poczęli i po raz drugi Teutonom stawili opór; i jak o polskiej szlachty pancerze rozbiły się szable Krzyżaków, tak pięćset lat później przed zagrodą chłopa wielkopolskiego stanęły bezsilne pruskie ustawy - Ulrykowi von Jungingen odpowiedziała szlachta, Otonowi von Bismarck więcej niespodzianie jeszcze chłop polski. Była w Wawrzyniaku ogromna siła, wprost potęga cielesna, duch mocny nie do znękania, umysł otwarty, jasny, świadomy celu i środków, rozum praktyczny, w żadnej okoliczności nie zawodzący, hart woli niezłomny i energia opanowująca wrażliwość i stawiająca ponad wzruszeniem każdem jaśń wewnętrzną, radość życia, zapalność, co jak magnes ciągnęły go do wszystkiego, co dobre i wzniosłe. A ten wzrost i zdrowie i siły niespożyte i pogodę umysłu wziął z zagrody kmiecej, tak jak z niej wyniósł jasną i prostą, a rozumem wspartą i pogłębioną i wszystko przemagającą wiarę w Boga i bogobojność i uczynność do poświęcenia gotową dla bliźniego i dla sprawy. Tradycya rodów chłopskich niedaleko sięga. Ale w Kościańskiem i Śremskiem wśród najprzedniejszych gospodarzy dziad i ojciec Wawrzyniaka odznaczali się zacnością, oświatą, siłą i zamożnością, które dziedzicznie przechodziły w tym rodzie z ojca na syna. Więc z tej chaty kmiecej wyniósł i zabrał Wawrzyniak, czem potem zdumiewał swoich i obcych. Więc postawę miał wysoką nad zwykłą miarę. Czołem przenosił zebranych. Z wiekiem stawał się ogromniejszy, kolosalny, a zarazem w ruchach więcej poważny, powolny, ociężały. Wszystko u niego było wielkie: tułów, nogi, ręce, lecz w odpowiedniej proporcyi. Wielka twarz, o grubych rysach, nabierała z latami coraz większego uduchowienia i patryarchalności, a zarazem i energii. Wysokie, silnie zbudowane, niezmęczone, niezasępione czoło, skroń Jowiszowa, w rodzaju swym najwięcej podobna do skroni Goethego w późniejszym wieku, choć szczegóły odpowiednio do rasy i indywidualności były odmienne. Organizm miał tak mocny, że dopiero lekarze w razie gwałtownego niedomagania mogli wypowiedzieć, co mu służy, a co szkodzi. On znosił wszystko. Posilić się mógł rano na zapas, skoro wiedział, że nie starczy czasu wśród całodziennych obrad i przygotowań na posiłek. Mógł także wyspać się naprzód, jak wogóle spać mógł o każdej porze, wtedy kiedy sobie postanowił. W sutannie, w której występował zwykle na zebraniach a zawsze w swojej parafii, wyglądał imponująco i niepowszednio - nie było nic konwencyonalności, nic typu, oryginalność w sobie i w swoim stanie. Podczas podróży dalszych, które odbywał w ubraniu świeckiem, mieć go było można za dyrektora wielkiej instytucyi finansowej amerykańskiej - z odmianą rasy słowiańskiej w rysach twarzy. Odpowiednio do tego wyglądu, spokój nie opuszczał go nigdy. Opowiadający gorączkował się lub ambarasował, a on słuchał, by jak najlepiej rzecz rozumieć i rozwinąć swój plan. Na zebraniach siedział nieruchomie prawie, patrzał na uczestników, raz po raz krząkał, rzadko kiedy, mając wielką pamięć i wprawę, coś sobie zapisywał. Twarz jego nie zdradzała nigdy wrażeń odniesionych ze słów mówcy. Gdy przyszła nań kolej, dźwigał się w górę i spokojnie rozpoczynał swoje wywody. Dyskusyę ułatwiał mu wyższy poziom patrzenia na kwestye, szerokość i wszechstronność widnokręgu, życzliwość dla sprawy, objektywność wobec przeciwników i humor. Tem rozbrajał przeciwników, przychylny wyrabiał sentyment swoim wywodom i zyskiwał im większość. W dowcipie się nie lubował i nigdy się z swoich uwag humorystycznych ani przedtem ani potem nie śmiał, lecz używał go w miarę, jako środka dobrego do celu, dla sprawy. Tak jak wydawał się ociężały w ruchach, jak nie lubił zmian, będąc już przy pracy lub podczas wypoczynku, tak nie - pojęcie ruchliwy był, działał szybko i wiele i przenosił się z miejsca na miejsce w tak krótkim czasie, jak nikt inny - uprzedzał zwykle drugich. Myślano: zanim powstanie, wyruszy, stanie na miejscu, to można jeszcze co innego rozpocząć - i stąd ci, co tak sądzili, zwykle się się spaźniali, Wawrzyniak był przed nimi u celu. Lecz i na dalsze odległości ruchliwość jego była czemś zupełnie bezprzykładnem, fenomenalnem, co zastanawiało wszystkich i na co tylko w siłach olbrzymich Wawrzyniaka znaleźć można wytłumaczenie. Ale działanie to nie było spontaniczne, wybuchowe. W Wawrzyniaku uderzała ogromna jednolitość w tem, co działał, co mówił, jak pisał, jak mieszkał: siła, prostota, celowość niezmieniona, nie do strącenia z toru raz obranego. To był człowiek czynu w najintensywniejszem i najogólniejszem znaczeniu tego pojęcia. Sam mówił częstokroć, "że on nie jest od pisania ani od mówienia, tylko od działania". Nic w nim nie było ani z literata ani oratora. Gdy mówił publicznie lub odpowiadał w liście na zapytania, wydawało się, że to są rzeczy tak proste i tak znane, że potrzeba naiwności lub niezwykłej wielkości, by je głosić, bo były to zawsze prawdy głębokie i obliczone na wszystkie strony, bezwzględne, żywiołowe jak ziemia, jak chleb powszedni - do wszystkiego się stosujące, nie tracące przez czas ni okoliczności znaczenia - i stąd niesłychanie proste. Uznawał potrzebę i wartość mówienia i pisania, ale upodobania nie miał w formie uwydatnienia; dla formy samej nicby nie był uczynił. Starał się, by styl był poprawny a język czysty, bo tego wymagał jego zmysł porządku, ale staranności literackiej, tak jak krasomówstwa, śladu nie było. Nie był też Wawrzyniak mówcą, mianowicie w pojęciu tych, którzy wielkim mówcą nazywają człowieka o dźwięcznym organie, wypowiadającego płynnie, głośno, z patosem, pewną ilość słów przyjemnie brzmiących, zrozumiałych ogółowi i podziwianych zawsze na nowo, a obliczonych na efekt. W Wawrzyniaku nie było nic z wirtuoza - mówcy. Słowa wydobywały się u niego na powierzchnię jako produkt ciężkiej, mozolnej wewnętrznej pracy, więcej fizycznej, niż umysłowej - powoli, jakoby urywane. W chwilach uniesienia nawet nie mówił nigdy szybko. Twarde były jego zdania, a słowa rąbane prostem narzędziem, nie przystrojone niczem, żadną ozdobą, nie harmonizowane w tonie. Zapas słów i dobór miał bardzo niewielki, nie cieniował pojęć, nie używał synonimów, nie miał żadnego upodobania w frazesowaniu. Słowa, których najczęściej używał były: "sprawa, rzecz jest w porządku, z racyi tej, poważnie, traktować, przeprowadzać dyskusyę lub korespondencyę, skonstatować, to się pokaże, ma się rozumieć...". Gdy mówił dłużej i żywiej wpadał w patos przypominający kaznodziejski ton, nie przeczulony, ale zwykły. Głos jego nie był giętki i nie obejmował wielkiej skali, nie był drewniany, ale też nie brzmiał jak metal, nikomu niespodzianki nie gotował ni stawał się przykry. Cała siła tkwiła w przedmiocie, w argumentacyi, w logice, w przedmiotowości, w prostocie, w szczerości, rzetelności, w powadze; nic nie było sztuki, wszystko było przyrodą. W tem była tajemnica jego zwycięstw. Zawsze odnosiło się to wrażenie, że Wawrzyniakowi nie zależy na tem, żeby coś napisać lub coś powiedzieć, lecz coś zrobić, i to rzetelnie, na długą metę. Pismo jego było niezwykle drobne; przytem przedstawiało się tak, jakoby pióro stalowe, którem pisał, było bez przedziału, było rylcem. Z każdego pióra równo wychodziło, każąc się domyślać szczegółów głosek i sylab, samodzielnych skróceń i indywidualnie ukształtowanej całości słów. Nie suche jednak było ani nudne. Zdania były krótkie, lapidarne, lakoniczne; treść listów nigdy prawie bez humoru, a całość pełna projektów i otuchy - mimo trudów, trosk i cierpień fizycznych. Mimo to miało się wrażenie, że najważniejszej rzeczy nie napisał, a zwykle, że mógłby był daleko więcej powiedzieć. W informacyach był nadzwyczaj skąpy. Do rozpaczy mógł doprowadzić ludzi zajmujących się naukową jakąś kwestyą, choćby z najbliższej mu dziedziny. Wydawało się, że całej ankiety chce się pozbyć kilku obojętnemi, niewyraźnemi słowami odpowiedzi. Więcej już można było ustnie z niego wydobyć. Jak dalece nie czuł potrzeby wypowiedzenia się w formie literackiej i uwydatnienia się w dziedzinie literatury, mimo najbujniejszych a oryginalnych pomysłów w najrozmaitszych dziedzinach, mimo setek wykładów i tysięcy konferencyi, jakie miewał, mimo planów, jakie pragnął wcielić w życie, świadczy fakt, że nie wydał nic, krom wskazówek dla członków rady nadzorczej w Spółkach. Sprawozdania z jego przemówień były zwykle bardzo niedostateczne, bodaj czy kilka razy je stenografowano. Dla charakterystyki jego, dla dziejów gospodarstwa społecznego w Księstwie, a szczególnie dla psychologii ze względu na wybitność niezwykłą Wawrzyniaka, jest brak ten niepowetowaną stratą, choć dopełnia on jego indywidualności. A jak pismo i mowę uważał za środek do celu, tak i oprawę najbliższą swego życia. Mieszkanie nie znaczyło u niego nic w tym rodzaju, co u ludzi, którzy z niego sobie nie tylko ramy życia czynią, lecz atmosferę życiową i do niej się stosują, studyują, stwarzają nastroje i nawzajem na siebie im pozwalają oddziaływać. Celem mieszkania Wawrzyniaka była sposobność do pokrzepienia sił i do pracy. W Mogilnie zastał typową, małą, ciasną, niewygodną plebanię i zmienił ją do tyla tylko, że dobudował werandę wielką i część gospodarczą. W paru pokoikach, jakie zamieszkiwał, nie było żadnego przedmiotu upodobania lub umiłowania, nie miał żadnego obrazu, będącego dziełem artysty, nie posiadał dosłownie ani jednego przedmiotu sztuki. Było wszystko odpowiadające celowi ogólnemu życia mieszkańca: stół wielki na środku pracowni, dla niego i współpracowników, książki na półkach, drugi stół w jadalnym pokoju do spożywania posiłku, w sypialni łóżko, na werandzie szezląg, wszędzie potrzebna ilość krzeseł. Istniały też wszystkie inne przedmioty: szafy, obrazy, serwisy, był nawet salonik, ale to wszystko nie wchodziło w rachubę, nie mówiło się o tem, nie zastanawiało w pożyciu. Patrząc na przebywanie Wawrzyniaka w własnym domu, ani na myśl nie przyszło, żeby mogli istnieć ludzie, którzy się do pewnych przedmiotów przyzwyczajają, i dla których one są czemś ważnem w życiu, od których są zależni, nad któremi się zastanawiają, o nich mówią, w nich się rozkoszują. "
- Powtórzono za ks. Kazimierzem Zimmermannem
DZIECIŃSTWO
Ustalenie genezy rodu Wawrzyniaków - jak zresztą w przypadku każdej chłopskiej rodziny sprzed stu i więcej lat - nie należy do łatwych zadań. Podjął się tego trudu skrupulatny biograf prałata z Mogilna, Rus Kusztelan. Nazwisko rodziny pochodzi od imienia Wawrzyna Ratajczyka, który w 1715 roku z magistratem kościańskim zawarł umowę o przejęciu w Sierakowie na własność opustoszałej zagrody (wraz z ogrodem) po zmarłym w czasie zarazy dotychczasowym użytkowniku. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem wiejskim, jego syn przejął nazwisko od imienia ojca, dając początek nowej rodzinie. W miarę upływu czasu gospodarstwo coraz bardziej się rozwijało i jak na wiejskie warunki Wawrzyniakowie osiągnęli dość znaczny stopień zamożności. Troska o dobra doczesne nie przesłoniła jednak poczucia tożsamości narodowej. W 1848 roku głowa rodziny, Marcin Wawrzyniak "...zebrawszy najmniejszych gospodarzy z okolicy, stanął na ich czele na czarnym koniu, w siwej czapce baraniej, puścił się do Kościana, bił się z czarnymi huzarami, a wtargnąwszy do landratury, zrzucił z urzędu landrata". Przywiązanie do ziemi ojczystej cechowało zresztą wszystkich Wawrzyniaków. Jeden z czterech synów Marcina Wawrzyniaka, Franciszek, ożenił się z Cecylią Łapińską (28 stycznia 1844 r.) i przejął część odziedziczonego przez nią gospodarstwa w Wyrzece k. Śremu (około 91 mórg). Materialnie wiodło się małżonkom, natomiast największym ich zmartwieniem był brak potomstwa; kolejnych troje dzieci bardzo wcześnie zmarło. Gdy czwarte "było w drodze", matka jeszcze przed rozwiązaniem ślubowała w Górce Duchownej, że gdyby urodził się syn i udało się go odchować, zostanie poświęcony stanowi kapłańskiemu. 30 stycznia 1849 roku przyszedł na świat Piotr Wawrzyniak - chłopiec, o którym jeszcze przed urodzeniem wiadomo było, że zostanie księdzem. Był to zwyczaj dość często wówczas praktykowany; w tym konkretnym przypadku przeczy to spotykanym niekiedy opiniom, jakoby decyzję o nałożeniu sutanny Piotr podjął dopiero w czasie nauki w gimnazjum. Jego chrzestnym ojcem był dziadek, Marcin (powstaniec z 1848 roku). Otwarcie drogi do kariery duchownego wiodło w tym czasie przez wykształcenie. Przypuszczalnie Piotr Wawrzyniak początkowo uczęszczał do wiejskiej szkółki elementarnej. Był to równocześnie okres, gdy w działającej w Śremie od 1852 roku szkole rektoralnej nasiliła się walka o zachowanie jej polskiego charakteru. Aby zwiększyć liczbę uczniów - Polaków, poszukiwano w terenie zdolniejszych chłopców, którzy podjęliby naukę w śremskim gimnazjum. Swoją edukację tam rozpoczął Piotr w 1858 roku. Wkrótce jednak okazało się, że chłopiec jeszcze zbyt mało umie; dlatego na okres sześciu miesięcy powrócił do domu. Poduczył się umiejętności czytania i pisania, zdobył nieco elementarnej wiedzy, a po upływie pół roku wrócił do szkoły, do swej klasy.
LATA MŁODZIEŃCZE
W okresie nauki szkolnej przeżył tylko jeden poważny kryzys. W 1863 roku porzucił gimnazjum i przez jakiś czas bezskutecznie błąkał się po lasach, by dołączyć do oddziału powstańczego. Gdy wymizerowany wrócił do domu, początkowo nie miał zamiaru kontynuować nauki. Kiedy jednak ojciec zaangażował go do ciężkiej pracy w gospodarstwie, wkrótce ponownie zasiadł w szkolnej ławie. Jeden z kolegów tak go wówczas opisał: "...chłopiec o wysokiej postawie, pod każdym względem wyróżniający się wśród otoczenia, choć młodziutki, wzrostem przewyższający wszystkich. Ubrany w cholewy i sukmanę, nosił długie, jak len białe włosy, oczy miał czarne, bystre, wesoło patrzące, policzki okraszone żywym rumieńcem". Przezywano go Piastem. W domu był typowym urwisem, zachowującym się w sposób naturalny dla chłopców w jego wieku. Lubił narzucać swą wolę i komenderować, co wtedy nieraz odczuły na sobie młodsze siostry przyszłego prałata. Jak wspomniano, nie garnął się do pracy na roli, natomiast lubił dużo czytać. Z myślą o swym przyszłym stanie kapłańskim był do tego stopnia oswojony, że już jako młody chłopiec często wczuwał się w tę rolę, co nawet było widoczne w trakcie zabaw z rówieśnikami. Z czasem zaczął sobie cenić rozważania w samotności. Pociągały go nauki przyrodnicze, kolekcjonował motyle i okazy kamieni, najbardziej jednak lubił matematykę. Często zaglądał do Turwi, gdzie słuchał opowiadań weterana z 1831 roku, Tomasza Sitkowskiego; dziadek Marcin w Sierakowie przekazywał mu swoje wrażenia z Wiosny Ludów. W ten sposób kształtowała się narodowa świadomość Piotra. Edukacja ta wkrótce znalazła swoje odbicie w społecznej pracy Piotra Wawrzyniaka w szkole - co więcej, była to już swego rodzaju działalność konspiracyjna. Około 1863 roku w gimnazjum śremskim założono towarzystwo "marianów", którego zadaniem było samokształcenie uczniów w nauce historii, literatury, języka ojczystego, a także oddziaływanie w tym duchu na młodszych kolegów. Na czele tego bractwa stał. prezes, który kierował poszczególnymi, 4 - 5 osobowymi kółkami i "filiami", zrzeszającymi kandydatów. Lekcje odbywały się dwa razy w tygodniu na stancjach, w lasach, podczas przechadzek. W pensjonacie p. Gładyszowej (na tzw. "Olimpie") odbywały się narady starszyzny. Potajemnie organizowano także obchody rocznic narodowych: 25 listopada - podpisanie drugiego rozbioru, 11 sierpnia - unii lubelskiej, 29 listopada i 22 stycznia - wybuchy powstań. Najważniejsza była jednak zawsze kolejna rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Piotr Wawrzyniak wstąpił do "marianów" w 1865 roku. W rok później stał już na czele organizacji, po raz pierwszy wtedy na większą skalę próbując swych sił i umiejętności kierowniczych. Za czasów jego rządów bractwo to nie uległo dekonspiracji, a potajemny kontakt z długoletnim prezesem utrzymywało jeszcze przez wiele lat. Naturalna u dorastającej młodzieży tendencja do tajemniczości, konspiracji, znalazła swe ujście patriotyczne. W szkole Wawrzyniak nie był uczniem celującym, choć nie miał żadnych trudności z przejściem z jednej klasy do drugiej. Prymusem został dopiero w ostatniej klasie, równocześnie ugruntowując posiadaną już opinię doskonałego matematyka. Talent ten odegrał decydującą rolę w późniejszej pracy organizacyjnej. 5 października 1867 roku otrzymał świadectwo dojrzałości, a już w dwa dni później wstąpił do seminarium duchownego w Poznaniu. W ten sposób wszedł na drogę życiową, wyznaczoną mu przez rodziców, do której przygotowywał się i którą w naturalny sposób akceptował.
SEMINARIUM
Obydwa polskie seminaria, w Poznaniu i w Gnieźnie, były w tym czasie ważnymi ośrodkami narodowego wychowania przyszłych księży. Rząd pruski, troszcząc się o ich wysoki poziom, liczył na zapewnienie sobie w ten sposób lojalności ze strony duchowieństwa - tymczasem ostateczny wynik był akurat odwrotny. Piotr Wawrzyniak początkiem swych studiów teologicznych trafił na ostatni względnie spokojny okres przed rozpoczęciem przez Bismarcka tzw. "Kulturkampfu". Od początku należał do najlepszych słuchaczy; po trzech latach nauki, 7 marca 1869 roku uzyskał niższe święcenia, a w lipcu następnego roku - subdiakonat. Wkrótce wszedł w skład grupy duchownych, którzy zainteresowali osobiście arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Wawrzyniak uzyskał od władz pruskich stypendium na studia teologiczne, które podjął w 1871 roku w Monasterze (Munster). W dalszym ciągu zajmował się naukami ścisłymi, choć w pracy badawczej nie unikał zagadnień humanistycznych (zajmował się m.in. dziejami Kościoła w Polsce). Zmiana sytuacji w zaborze pruskim, zamknięcie seminariów duchownych, początek walki rządu z Kościołem i pogorszenie sytuacji rodzinnej, zmusiły Wawrzyniaka do przerwania studiów już po trzech semestrach i do powrotu w rodzinne strony. 11 sierpnia 1872 roku wyświęcony na kapłana przez ks. biskupa J. Cybichowskiego, w Dalewie w kościele pw. św. Wojciecha odprawił mszę prymicyjną (tutaj był ochrzczony), a następnie osiadł w Śremie jako wikariusz i mansjonarz (czyli ksiądz pozostający na mansji: otrzymujący mieszkanie i utrzymanie, pobierający pensję, lecz wolny od obowiązków poza odprawianiem mszy i modłów kapłańskich).
Informacje jw. przygotowane na podstawie pozycji: "Piotr Wawrzyniak", Marek Rezler - K A W. Poznań 1985
"Ks. Piotr Wawrzyniak (1849 - 1910)", Czesław Łuczak. Poznań 2000. - Polecamy wszystkim zainteresowanym